Kopiowanie treści zabronione.
Skontaktuj się ze mną w celu ustalenia zasad współpracy.

KRĄG

„Męskie | mądrość kręgu”

Krąg ma pierwotną moc uzdrawiania.

Krąg ma pierwotną moc jednoczenia.

Krąg ma moc budzenia do życia.

Krąg daje NADZIEJĘ?

Projekt realizowany w ramach akcji Dotknij Teatru 2022 pod hasłem NADZIEJA?

 

 

Męskie | mądrość kręgu” to projekt fotograficzny realizowany w ramach akcji Dotknij Teatru 2022 pod hasłem NADZIEJA?

To wystawa fotograficzna będąca efektem spotkania w Kręgu mężczyzn dzielących się swoją opowieścią na temat męskości. Projekt zrodził się podczas kręgowych spotkań, gdzie w bezpiecznej przestrzeni ludzie mają odwagę wysławiać swoje prawdy. Upatrując NADZIEI na lepszy, wrażliwszy świat w męskiej autorefleksji, autorka zadaje pytania o to, co znaczy być mężczyzną we współczesnym świecie, jakie zadania i wyzwania to za sobą niesie. Realizacja projektu zbiegła się z wojennymi wydarzeniami za naszą wschodnią granicą, dając tym samym kolejny impuls do pogłębionego rozpoznania męskiego świata wewnętrznego.

Od lat narasta we mnie potrzeba rozumienia męskiej wrażliwości. Nie interesują mnie stereotypy. Jak jest, widzę. Widzę, co systemowo i kulturowo narzucone jest kobietom, a co mężczyznom. Poszukuję tego, co być może w wielkim teatrze świata nigdy nie jest wypowiadane na głos. | AGNIESZKA CYTACKA

Projekt inspirowany ideą kręgów składa się z dwóch elementów: wypowiedzi mężczyzn, które zostały zwerbalizowane podczas spotkania imitującego krąg oraz z fotografii powstałych podczas indywidualnych sesji z każdym z mężczyzn z osobna. Zdjęcia i słowa dopełniają się, tworząc pewien obraz połączonych światów: tego, co zostaje przekazane przez mężczyzn i jak to jest odebrane i uchwycone przez autorkę. W tym pytaniu kobiety o męskie otworzyło się całe spektrum kolejnych zagadnień, znaczeń i refleksji. O mnie samej. Ale to już rzecz na kolejne przedsięwzięcie.

KRĄG

MACIEJ: To rodzaj lustra. W kręgu słuchanie czyichś myśli, percepcji, idei, poglądów jest jak przeglądanie się w lustrze, gdzie nasze odbicie czasami nas zaskakuje, a czasami wydaje się być takie, jakie oczekiwaliśmy. W jakiś sposób może inspirować, że ktoś ma inną koncepcję, inną myśl. Zacząłem mówić o lustrze i być może komuś też to przyszło do głowy. Być może nikomu.

Cenię sobie bardzo, że mogę zjawić się w sytuacji, w której ludzie zaczynają mówić bardziej od siebie, często o swoich emocjach, ponieważ – powiedzmy sobie – jest to taki czas, w którym czujemy się w miarę bezpiecznie. Dobrze wiemy, że nie jest to spotkanie po to, żeby się z kogoś nabijać lub jechać ironią, cynizmem czy sarkazmem, tylko wymienić się czymś, co jest dla nas istotne. Stąd też w sumie w tym współczesnym, zwariowanym świecie to dla mnie kręgi są taką oazą na pustyni, gdzie ludzie zaczynają zachowywać się tak, jak w  gruncie rzeczy bym chciał, żeby komunikowali i zachowywali się na co dzień.

KUBA: Zamykając to w prostych słowach, powiedziałbym, że krąg jest zamkniętym ciągiem bez załamań. I do czego byśmy tego nie chcieli odnieść, to ciągle będzie tym samym. Czy będzie to figura geometryczna, czy będzie to cykl taki czy inny, to ciągle chodzi o to, że coś wynika z jednego i gdzieś się tam w końcu zamyka. Czyli krąg jest zamkniętym połączeniem, ciągiem, ale zamkniętym. Bez załamań. I to go wyróżnia od innych trójkątów, kwadratów.

Krąg różni się od koła i okręgu tym, że zwykle w sobie coś zawiera. Tutaj np. mamy krągłą krawędź szklanki, która zawiera napój, albo krawędź, która zawiera świeczkę, która też ma formę kręgu i płomień roztaczający krąg ciepła i rozpuszczający parafinę dookoła. Koło ma to do siebie, że jest pełne, a krąg ma to do siebie, że można go czymś wypełnić. I od okręgu różni się tym, że okrąg jest kształtem kręgu. Tą najbardziej zewnętrzną formę, która nadaje formę kręgu. Ale okrąg to nie jest krąg i wydaje mi się, że krąg bez wypełnienia nie jest żadnym kręgiem.

MICHAŁ: Dla mnie krąg jest „WSPÓŁ”. Współ-obecnością, współ-tworzeniem, współ-odpowiedzialnością. To taka figura geometryczna, której stajemy się częścią. Ma ona taką wielkość, jak wiele ogniw staje się jej współ-częścią, jednak rola i funkcja są wciąż takie same. Siedzimy tutaj w formie plemiennej, w której spotykano się od zarania dziejów. Myślę, że to działo się jeszcze, zanim pojawił się ogień. Ogień jako to, co faktycznie powodowało krąg wokół.

Krąg to jedyny kształt, w którym wszyscy są w stanie widzieć siebie jednocześnie. Każda forma: grupy, kwadratu – jakakolwiek – zawsze będzie sprawiać, że ktoś będzie poza zasięgiem czyjegoś wzroku. Jedynie w kręgu wszyscy siebie widzą tu i teraz. A krąg to potrzeba widzenia siebie. Idea lustra. Przyglądanie się sobie poprzez twarze innych. Krąg to też współ-energia, współ-wibracja, a częstotliwość tej współ-wibracji wynika z energii i częstotliwości każdego z ogniw. Wspólna wibracja jest cały czas modelowana w zależności od tego, z czego składa się ten krąg, co każdy z obecnych w niego wnosi.

Wyobrażam też sobie krąg jako ideę pewnego wiru, że cokolwiek się wrzuci do środka, zaczyna wirować. I w tym wirze może też trafić do mnie rykoszetem. To łączy się z częstotliwością, na jakiej fali coś do mnie dociera, do czego ja jestem dostrojony. W kręgach często pojawia się zwrot, że „to ze mną rezonuje”. Myślę, że to też pojawia się w formie wspomnianego lustra. Pojawia się pewna częstotliwość, pewna wibracja, pewien temat – jakkolwiek byśmy to nazwali – z czym ja się w pewnym sensie utożsamiam, albo coś, co wyciąga ze mnie coś z cienia, jest poza moją świadomością. I choćbym przychodził na krąg tematyczny, czy miał w głowie pewien obraz lub ideę, jak to może wyglądać, albo co mam do powiedzenia, to i tak jedna z najmniejszych składowych tego kręgu może spowodować, że ze mną zarezonuje coś, co wydawało mi się, że mnie nie dotyczy.

Myślę, że największą magią kręgu jest to, że on nigdy nie jest przypadkowy. Nawet jeśli jest to taka „ustawka”, jak ten projekt. Równie dobrze ktoś z nas mógł nie dotrzeć, ktoś inny się pojawić. Nic nie dzieje się bez przyczyny. To, co wydarza się w kręgu, jest dla mnie tematem prawdy. Krąg jest przestrzenią współtworzenia prawdy. Natomiast to, jak na nią patrzymy, jak o niej opowiadamy, jak ją interpretujemy, to są tylko narzędzia. Może to też do nas docierać na innych poziomach: na poziomie serca, na poziomie umysłu, na poziomie dźwięku.

Dalej jest to trochę pytanie, jak to, co wpada do tego wiru, odbija się we mnie i co ja z tym robię. To temat odpowiedzialności i prawdy zarazem. Dużą odpowiedzialnością jest, żeby odważyć się w kręgu mówić prawdę. Ale też prawdą jest niemówienie czegoś. Wymaga odwagi, żeby nie udawać, nie kreować, nie wchodzić w żadną rolę, tylko pozostać w prawdzie ze sobą. Natomiast na ile ta prawda się objawi, to też trochę o tym, jak energia kręgu na to pozwala. Niemniej jednak lepsze jest współtworzenie tego kręgu w prawdzie, nawet jeśli zachowuje się pewne rzeczy dla siebie, niż próbowanie wejścia w taką społeczność dla bycia uznanym. Innymi słowy, przybieranie maski, dlatego żeby być uznanym w kręgu, jest zaprzeczeniem idei kręgu. Bo ideą kręgu według mnie, w moim idealnym świecie, jest to, że krąg przyjmie każdego, bez względu na to, jaki jest i z czym przychodzi. Myślę, że warto pielęgnować ideę kręgu jako przestrzeni do prawdy „WSPÓŁ”.

W temacie kształtu, w kręgu jesteśmy zwróceni do środka. Jesteśmy tutaj swoimi oczami, swoją twarzą, klatką piersiową, czyli całym centrum emocjonalnym. Swoim sercem, brzuchem, który jako pierwszy zakrywamy w momencie braku poczucia bezpieczeństwa. Jest to cały czas otwieranie się: „taki oto jestem w swojej prawdzie”. Ta forma na to pozwala. Równie dobrze moglibyśmy siedzieć w kręgu plecami do siebie. Ale to jest o czymś innym.

W temacie wypełnienia zastanawiam się, czy każdy krąg jest kręgiem? Myślę, że ważna tutaj jest przede wszystkim intencja. Wyniosłem wartościową lekcję z roda (wym. hoda, z portugalskiego krąg / koło) w capoeira. Jest to forma praktyki pozorowanej walki, która od uczestników zebranych w kole, wymaga żywiołowego i pełnego zaangażowania dopingowania zawodników w środku koła. Sprowadza się to do tego, że wszyscy wkładają pełną uwagę i energię poprzez śpiew i klaskanie do kręgu. Niewkładanie tej energii do środka jest jednym z większych faux pas, jakie można popełnić, ponieważ jest to traktowane jak wyżeranie tej energii ze środka. Uczestniczenie w kręgu zawiera to WSPÓŁ, które jest częścią odpowiedzialności, że do kręgu trzeba coś włożyć, żeby móc coś z niego wyciągnąć.

MIKOŁAJ: Jest to pewnego rodzaju przestrzeń – bezpieczna przestrzeń – serca. Tak, jak to czuję. Jest to też miejsce, gdzie mogę spotkać się i ze sobą, i też z innymi. W tym przypadku z innymi mężczyznami. Mogę skontaktować się z uczuciami. Jest to na tyle bezpieczne, że mogę pozwolić sobie czasem na eksperymentowanie z uczuciami, z ich ujawnianiem. Jest to też nauka brania odpowiedzialności za to. Jest to coś żywego. Krąg to też pewnego rodzaju plemię, do którego mam zaszczyt przynależeć.

Forma kręgu sprawia, że każdy jest w nim równy. Nie ma kogoś nadrzędnego, guru – krąg jest o jedności. A jeśli chodzi o współ, to jest to takie miejsce, gdzie można zaspokoić różne potrzeby zaczynające się na współ-, czyli współ-bycia, współ-tworzenia, współ-odczuwania, bycia częścią wspólnoty, bycia też współ-widzianym.

Nawiązując i przywołując temat mi bliski, w jammach tancerze solowi tańczą w środku, a wszyscy tworzą krąg dookoła nich. Najbardziej niesamowita jest energia, która się tam wtedy wytwarza. Cała uwaga wszystkich skupia na tych osobach, które wchodzą do kręgu.

KAROL: Krąg jest przestrzenią, w której mogę wyrazić swoją prawdę bez obawy o ocenę. Nawet jeśli ta ocena pojawi się w jakiś sposób, to mam zaufanie, że stanie się to w miłości braterskiej albo po prostu w energii wspierającej. Dla mnie kręgi są jednym z podstawowych narzędzi budowania społeczności. Są wykorzystywane w różnych organizacjach, wioskach. W jednej bardzo inspirującej mnie osadzie Tamera, od czterdziestu lat funkcjonującej w Portugalii, jej członkowie przez pół roku pracują głównie w permakulturze, a w zimowym czasie odpoczynku uruchamiają przestrzeń kręgową do budowania społeczności. Istnieje także zaawansowana wersja kręgów – forum. gdzie panują trochę inne zasady. Na forum nie zwracamy się bezpośrednio do kogoś, tam stoi się na środku i pozwala, żeby emocje przepłynęły przez osobę mówiącą.

Krąg daje możliwość wejścia w głąb siebie i w głąb problemów archetypowych zranień czy społecznych procesów wymagających przepracowywania. I krąg jest dla mnie o tym. Mam duże zaufanie do tego, jak on działa. Jak już zasiadam w kręgu, to dzieją się dla mnie magiczne rzeczy. Dopóki nie doświadczyłem męskiego kręgu, miałem w sobie wątpliwości, czy jestem wystarczający jako mężczyzna. Podczas kręgowego wyjazdu w góry z mężczyznami usłyszałem w feedbacku, że wcale nie odstaję. Przejrzenie się w historiach innych mężczyzn dało mi tę pewność, że wszystko ze mną w porządku i że mam prawo być takim, jakim jestem.

Krąg to dawanie przestrzeni na coś, co zazwyczaj w codzienności nie ma okazji się wyrazić. I nawet jakbym chciał się spotkać i usiąść w takim kształcie ze znajomymi lub przy okrągłym stole przy piwku i pogadać o bzdetach, to dla mnie nie będzie to krąg. Kluczowa jest intencja, że przychodzę na krąg w prawdzie, żeby dzielić się sobą na tyle, na ile mam odwagę i chęć w danym momencie. To dzielenie się polega także na moim milczeniu i byciu cichym obserwatorem. Najważniejszą cechą opisującą krąg jest bycie z innymi w swojej prawdzie. Nie mam zbyt wielu okazji doświadczać tego, by móc otworzyć się w towarzystwie. Dlatego właśnie to bycie w prawdzie i wchodzenie do kręgu z intencją podzielenia się sobą jest dla mnie czynnikiem tworzącym społeczność. I to, że jesteśmy równi, i wiemy, po co tu jesteśmy, buduje zaufanie. To o tym jest.

MĘSKIE

KUBA: Jestem dzieckiem, które wychowało się samo wśród betonowej przestrzeni. Nie chodziłem na żadne dodatkowe zajęcia, edukowałem się sam. Dzisiaj wiem, jaki jest kontakt z betonem, jaki jest świat i jak znajdować równowagę, której uczył kiedyś Bruce Lee: „bądź wodą”. Jesteś w twardej sytuacji i musisz się przez nią jakoś przelać, ale z drugiej strony kropla kapiąca przez tysiąc lat potrafi kanion wyrzeźbić.

W domu rodzinnym znajdowałem się w takiej przestrzeni, gdzie facet powinien mieć dystans, wszystko brać na klatę i w ogóle za bardzo się nie uzewnętrzniać. Aż do momentu, w którym doszedłem do swojej ściany. Opiekowałem się każdym, tylko nie sobą i w pewnym momencie gdzieś tam się złamałem. I zacząłem rozumieć wszystkich chłopaków, którzy złamali się przede mną. Może trochę później na swojej drodze, czasami może trochę wcześniej, ale dotarło do mnie, że sami nauczyliśmy siebie spychać na bok, bo wojny, bo trudy tego, tamtego, wypłaty, szwagrowi trzeba się pokazać z telewizorem czy innym samochodem. I w pewnym momencie zrobiło się dla mnie bardzo ważne, żeby mężczyzna był po prostu sobą. Jeśli ma ochotę pomachać sobie siekierą, to powinien być w stanie to zrobić. Jestem takim gościem, któremu jak jest miękko i różowo, to zbiera się na wymioty. Nie dlatego, że mam uczulenie na różowy, nie dlatego, że śpię na deskach, tylko dlatego, że brakuje w tym równowagi. Bo człowiek, który szuka bezpieczeństwa na zewnątrz, ma trudność, żeby znaleźć je w sobie. Jeśli nie jesteśmy w stanie złapać tej siekiery i powiedzieć „ja przecież mogę”, tylko ciągle polegamy na czymś, to wyrzucamy się z równowagi. Wydaje mi się, że mamy problem, żeby znaleźć w sobie tę równowagę. Bo z jednej strony chcemy być uprzejmi, chcemy chronić, chcemy nie robić krzywdy, a z drugiej strony osobiście często czuję takie wciskanie do gardła takiej słodkości, takiego czegoś, czego już więcej nie mogę podnieść. I czasami to ja potrafię ukąsić i to tak ukąsić, że potem mi głupio.

Chcę powiedzieć, że męskość w moim odczuciu to jest samodzielność, z której nie należy okradać. A chłopcy doświadczają takiego zmiękczania. Jako dziecko byłem ubrany w zieloną bluzkę na suwak i słuchałem, że mam być ładny, grzeczny i mądry. A ja mówię: „kurwa, ale co z moimi zębami?”. W efekcie przez całą szkołę byłem popychany na korytarzu, na ulicy pluto mi w twarz, a wracałem do domu i dostawałem wpierdol. No to mówię: „zaraz, tak wygląda życie?”. I tak naprawdę do momentu, w którym sam nie nauczyłem się walić z łokcia, moje życie było pasmem porażek. Nie mówię, że teraz jest pasmem sukcesów, bo teraz się dopiero oswajam z tym, że idę sobie i sam niosę plecak. Przynajmniej staram się sam nieść. Ale też jestem w stanie łatwo powiedzieć, że jeżeli ktoś próbuje mi ułatwiać życie albo mnie wyręczać, to dokłada mi szkód i dokłada mi do tego plecaka. I myślę, że to jest rzecz, która w ogóle nie wybrzmiewa w przestrzeni jako tako.

MICHAŁ: W tym temacie pojawia się odwiecznie temat stereotypu: co to znaczy być mężczyzną? Dla każdego może znaczyć co innego. Jest stereotyp, który mówi, że bycie mężczyzną to jest to, to i to, a potem po latach przychodzi się na kręgi, przechodzi się przez różne rzeczy w życiu i okazuje się, że to gówno prawda. I teraz sobie myślę, że droga znalezienia odpowiedzi na to pytanie, to jest jednak pewien proces, że mogę odpowiedzieć jedynie, a przynajmniej spróbować powiedzieć, czym to jest dla mnie na dziś? Nie sądzę, żeby bycie mężczyzną znaczyło to samo, co sto czy tysiąc lat temu. Mając jednocześnie świadomość, że to może się dalej transformować, wraz z tym jak zmieniamy się my i jak zmienia się świat, w którym przyszło nam żyć.

Im dalej świadomie będę kroczyć w poszukiwaniu tej prawdy, tym pewnie dalej będzie się to zmieniać. Chciałbym, żeby się zmieniało, bo to powoduje, że mogę się rozwijać. Myślę sobie, że trafienie na kręgi lub w ogóle podjęcie świadomej pracy nad swoim rozwojem w temacie „mężczyzna – męskie” w moim wypadku to jest przede wszystkim pozwolenie sobie: „kurwa, złamać ten stereotyp”, który nie pozwala nam na zmiany. Zmiany na lepsze, tak jak w lepszym jednak świecie chcielibyśmy żyć i widzieć ludzkość w przyszłości, która zmienia się dziś. Pozwolić sobie na to, że to nieprawda, że mężczyzna nie płacze. To nieprawda, że mężczyzna nie może generalnie czuć, okazywać słabości. To nieprawda, że mężczyzna to tylko ten, który potrafi zajebać. Tak jak prawda posiada niejednowymiarowe oblicze.

W moim przechodzeniu przez różne rytuały i treningi ważnym doświadczeniem było poszukiwanie ścieżki do takiego poziomu mocy, wynikającej ze zrozumienia swojej agresji, dojście do takiej krawędzi, na której poczułem, że byłbym w stanie zabić. Dojście do takiego poziomu i wtedy podjęcie świadomej decyzji w pełnej furii, że tak mogę zabić, dlatego właśnie nie muszę. Nabieranie mocy nie oznacza wykorzystywania jej do przemocy. By to zrozumieć, trzeba dojść do krawędzi, by zrozumieć czym ta moc tak naprawdę we mnie jest. Pamiętam taki rytuał, który wywodzi się z inicjacji chłopców na mężczyzn w jednym z plemion Ameryki Północnej, który polegał na wrzuceniu do środka kręgu i takiego „dźgania”. Chodziło o podsycanie zagrożenia i wywołanie reakcji obronnej, a tym samym eskalującego wkurwu. Wygenerowanie takiej agresji, żeby wejść na taki poziom, kiedy poczujesz tę „moc” i ją utrzymać. Ale tak naprawdę nie chodzi o to, żeby poczuć tę moc i ją wytracić poprzez przemoc, tylko o to, żeby zachować ją i transformować w coś innego, twórczego.

Zrozumienie tej mocy i czerpanie z niej dla kreacji, a nie zniszczenia to jest właśnie pewna forma przełamania tego stereotypu, który pamiętam ze swego dzieciństwa. Też wychowywałem się w betonie, w „czarnej dzielni” Łodzi w samym Śródmieściu, gdzie dookoła były tylko przemoc, zabójstwa, uzależnienia, patologia, rozboje i takie klimaty. Może to zabawne, ale gdybym nie trafił na film „Wejście Smoka” z Brucem Lee, to byśmy dzisiaj tutaj nie rozmawiali, bo moi kumple z podwórka albo nie żyją, albo siedzą w pierdlu, albo się zaćpali, albo zginęli w jakichś szemranych interesach. Ja po prostu przestałem w wieku czternastu lat wychodzić na podwórko, bo w tym czasie byłem na treningach. Miałem wtedy przedstawioną przez otaczający mnie świat taką wizję, że prawdziwy mężczyzna to ten, który potrafi każdemu dopierdolić. Więc dla mnie to był ten moment przełamania tego stereotypu, żeby zrozumieć, że kompletnie tak nie jest. Paradoksalnie treningi kung-fu dawały mi umiejętności do przetrwania w śródmieściu, ale jednocześnie transformowały moje życiowe decyzje w pójście do szkoły średniej, na studia itd.

Patrząc z perspektywy czasu, zdaję sobie sprawę, że to, co pozwoliło mi stanąć w męskim, co pozwala mi się czuć dobrze ze sobą, to odwaga do życia w prawdzie. To ciekawe, bo mówimy tutaj o pewnej zależności i podziale. Tak naprawdę jest to wartość, która już nie potrzebuje takiego podziału. Która pozwala mnie się czuć męskim, jak i kobietom czuć się w pełnej kobiecości i znam wiele takich kobiet, które mają na to odwagę. Tak naprawdę ta odwaga do życia w prawdzie zawiera dla mnie wszystko. Myślę, że trzeba odwagi, żeby pozwolić sobie jako mężczyzna na łzy, bo społecznie widzi się to inaczej. Trzeba odwagi, żeby zadziałać wbrew stereotypom. I z punktu męskiego, i żeńskiego. Odwaga nie należy ani do mężczyzn, ani do kobiet, ona należy do świadomych ludzi gotowych zmieniać świat na lepsze dla nas wszystkich. Tyle że ja mogę to opisywać, bo jestem tutaj z perspektywy mężczyzny i cokolwiek teraz nie powiem, może przynależeć do męskiego. Tak myślę, że jakkolwiek byśmy nie szukali definicji i wzorów męskości, to i tak jest to czysto umowne i wynika z czasów w których żyjemy. Bardziej trafnym pytaniem zdaje się być: jakich mężczyzn potrzebuje współczesny świat? Według mnie na tyle odważnych, by kroczyć w prawdzie swego serca.

MACIEJ: Kiedy mowa o męskości, od razu pojawia mi się gdzieś z tyłu głowy: zburzyć dom, ściąć drzewo i rozjechać dziecko. Że to jest taka pułapka, którą nam po prostu wryto jak paradygmat religii katolickiej. Na hasło typu męskość reaguję: „what the fuck?”. Mam wrażenie, że albo się to po prostu ma, albo nie ma. Mało się w ogóle nad tym zastanawiam, bo to jest coś, co charakteryzuje część osobników należących do homo sapiens. Mi chyba łatwiej byłoby powiedzieć na temat tego, jak widzę kobiecość. Męskość w tym przypadku dotyczy tych osobników, które są dla mnie nieatrakcyjne seksualnie. Z drugiej strony, mając takie a nie inne wykształcenie związane z naukami przyrodniczymi, to gdzieś w mojej głowie wybrzmiewa coś, co jest w pewnym sensie charakterystyką płci mózgu, czyli to, że męskimi cechami będzie np. wyczulenie na odgłosy typu szmery i szelesty, a niekoniecznie płacz dziecka. Patrzenie bardziej w dalekiej perspektywie, mówienie często krócej, dosadniej, ale jednocześnie nieumiejętność radzenia sobie z drobnymi, powtarzalnymi czynnościami. Słabsze wyczulenie na… nie będziemy raczej stawiać kwiatków i bibelotów na parapetach. Dopiero jak kobieta wprowadza się do mieszkania, jest z czego kurz zbierać i sprzątanie się wydłuża. I to są rzeczy, które zupełnie naturalnie wychodzą. Nawet mam takie dziwne wrażenie, że kwestię męskości, ten słynny paradygmat ścięcia drzewa i zburzenia domu, dużo częściej słyszę ze strony kobiet, że to jest jakoś dla nich ważne. Że trochę w takim lustrze, w kontrze pojawia się kwestia definicji męskości. Mi ona nie jest jakoś zupełnie potrzebna. To jest po prostu takie, jakie jest.

Ale mam też ciekawą anegdotę. Znam spore grono, powiedzmy, „wrażliwych feministek”, przy których trzeba uważać, co się mówi, jak się postępuje. Więc chodzę czasem po tej linie. Gdzieniegdzie specjalnie się zawaham i sprawdzam, co tam się dzieje, jak kto mocno zareaguje. Było takie zdarzenie. Moja znajoma prowadzi warsztaty dla kobiet z plecenia motanek – szmacianych lalek z intencją transformacji. Prowokując sytuację, mówię do niej i drugiej organizatorki: „słuchajcie, co to za ostracyzm, że na warsztaty mogą iść tylko kobiety? Faceci nie mogą sobie zrobić motanek?”. Czekam na reakcję. Dziewczyny zaczynają cudownie się tłumaczyć, po czym dostaję personalne zaproszenie na ten warsztat. Mówię o tej anegdocie, ponieważ czasami ta kobiecość i męskość może być użyta do pewnych akcji, że tak powiem, odwetowych. Nawet w takiej zabawie. Była to moja czysta prowokacja, żeby zobaczyć, jaka kontra nastąpi. I powiem szczerze, że reakcje tych kobiet były dla mnie po prostu słodkie. Z tego, jak się broniły, wychodziła taka kobiecość. I to jestem w stanie dostrzec. A męskość, jeśli już miałbym jakoś definiować, będzie dla mnie bardziej szorstka.

MIKOŁAJ: Czasami zastanawiam się, co to znaczy męskie i żeńskie, i wydaje mi się, że w jakimś stopniu jest to sztucznie lub kulturowo wytworzone. Są rzeczy, które można przypisać zarówno kobietom, jak i mężczyznom. Poza tym są kobiety o wiele bardziej męskie od wielu mężczyzn, są też mężczyźni bardziej kobiecy, niż kobiety. I też mi przychodzi do głowy taki atawizm, o którym mówi Maciek, że wiele naszych cech wynika z przystosowania i takiego podziału ról, które obowiązywały kiedyś, że kobiety opiekowały się ogniskiem domowym, zajmowały się dziećmi i tym wszystkim, co się z tym łączy. A mężczyźni tradycyjnie to ci, którzy mają trochę więcej mięśni, są inaczej zbudowani fizycznie, więc chodzili na polowania i łowili zwierzynę. Z czasem to wszystko ewoluowało, ale pozostały różne przekonania, często dosyć toksyczne, jak się okazuje, jak choćby to, że mężczyźni nie płaczą. Obecnie nie wiadomo, jaki jest wzorzec męskości. Chociaż może na naszym Wschodzie trochę łatwiej się można odnaleźć, bo jednak mężczyźni to są ci wojownicy, co walczą o swój kraj, a kobiety z dziećmi mogą wyjechać. Tak mi się wydaje, że tam podział na kobiece i męskie jest trochę inny i trochę wraca do tego, co było kiedyś. U nas ten wzorzec męskości się gdzieś zatracił – to stawanie w męskim, w działaniu i w odwadze. Nasi ojcowie też byli dość mocno pogubieni, nie umieli nam przekazać dobrych wzorców męskości i dla nas są one zaburzone i przeze mnie w jakiś sposób nieakceptowalne. Tak naprawdę próbuję się uczyć tej męskości na nowo. I tego, czym ona właściwie jest.

KAROL: Dla mnie męskie nie jest koniecznie o mężczyznach. Męskie jakości mogą być w kobietach i mężczyznach. To są jakości, które u danego człowieka zostały uwarunkowane wychowaniem się w danej społeczności. To, że ktoś bardziej ma męską energię w sobie wykształtowaną, rozbudzoną, to niekoniecznie musi być uwarunkowane przez płeć.

Kurczę, może jednak nie jest łatwiej być męskim mężczyzną (śmiech). Bardzo zainspirował mnie John Eldridge, który napisał o inicjacji chłopca w mężczyznę. Mówił, że ojciec jest tą postacią, która prowadzi inicjację przeistoczenia, bo to mężczyźni potrzebują zainicjowania tej transformacji z zewnątrz, przez innego mężczyznę. Proces stawania się kobietą jest inny, związany z fizjonomią, z pierwszym okresem, jest biologiczny. U mężczyzn to proces uwarunkowany zewnętrznie np. przez ojca. A jeśli nie było ojca, to zawsze była nadzieja dla chłopców w najwyższym ojcu – Bogu, Kosmosie.

Stawanie się mężczyzną ma kluczowe znaczenie, bo wymusza zdobycie umiejętności radzenia sobie, brania odpowiedzialności za społeczność, w której się żyje i nabycie pewności, że dam sobie radę. Tak, jak jest wrzucenie do tego kręgu i dźganie, żeby w chłopcu rozbudzić to, co potrzebuje być rozbudzone. Żeby on nabrał pewności, że da radę. Tak powstaje świadomość bycia mężczyzną. Dla mnie męskie jest właśnie o tej pewności w sobie, że ja zawsze sobie dam radę. A jeśli sobie nie daję rady, to wiem, że zawsze mogę liczyć na innych mężczyzn. I to jest kolejny aspekt męskości, że nie jestem sam w tym męskim, że mam braci wokół siebie. Czas wychwalania samotnych wilków już się skończył.

Jak prosiłem o inicjację na męskim wyjeździe, to dostałem feedback, że nie ma żadnej inicjacji, bo od urodzenia jestem mężczyzną. Ale ta inicjacja dokonała się poprzez przeżycie wspólnej przygody z mężczyznami i usłyszenie pozytywnych, wspierających słów na swój temat. Właśnie w braterstwie upewniłem się o swojej męskości. Braterstwo pozwala przejrzeć mi się w doświadczeniach i w słowach innego mężczyzny. Dlatego te męskie kręgi są dla mnie takie ważne. W tej przestrzeni umiejętność płaczu i rzeczy, które stereotypowo nie kojarzą się z męskim stają się męskie, bo przeżywam to z innymi mężczyznami.

Męstwo to jest odwaga, niekoniecznie związana z konkretną płcią. To odwaga do bycia w prawdzie. Tęsknię za tym, odkąd pamiętam. Pragnę odważnie stawać w swojej prawdzie i spotykać się z tą samą odwagą ze strony kobiety, z którą jestem. Kiedyś zetknąłem się z takim opisem, że jak dwie osoby stają w swojej mocy na sto procent, bez niepewności i udawania to automatycznie wiedzą, że mogą na sobie polegać, mogą być dla siebie oparciem. Bo kiedy tylko jedna strona zaczyna wątpić, wycofywać się, druga strona czuje się niepewnie i równowaga relacji się wali.

Dla mnie to jest mocno o tej odwadze do wnoszenia swojej prawdy. Prawdy uczuć, prawdy pragnień. I to działa bez względu na płeć, wiek i pochodzenie.

CZUŁY WOJOWNIK

KAROL: Tak, wojownik może być czuły. W archetypie wojownika główną emocją jest gniew. To narzędzie, którym wojownik się posługuje. I gniew może być używany odpowiedzialnie albo nieodpowiedzialnie. Kiedy jest używany nieodpowiedzialnie, pojawia się agresja i tyranizm, a gniew odpowiedzialny używany jest do obrony. Więc to, że się jest wojownikiem, niekoniecznie niweluje czułość. Bo trzeba być czułym, żeby być w czujności, na straży rodziny, kraju czy społeczności. Bycie wojownikiem niekoniecznie oznacza użycie siły fizycznej. Może być siły słowa, retoryki, może być używaniem sztuki, siły obrazu, wyrazu. W różny sposób. Natomiast sam wojownik, ten archetyp gniewu, to jest fizyczne działanie i obrona. Ostatnio przeczytałem słowa Thich Nhat Hanha (niedawno zmarłego mnicha buddyjskiego z Wietnamu, który założył na całym świecie wiele ośrodków medytacyjnych), który został zapytany, czy można użyć siły fizycznej, żeby się bronić. Przez dziesięć minut podkreślał, że najpierw należy szukać wszelkich możliwych sposobów, żeby przewidzieć możliwość bycia zaatakowanym, żeby zrobić wszystkie możliwe kroki, żeby do tego ataku nie dopuścić. Ale jeżeli faktycznie jesteś zaatakowany i musisz się bronić, to możesz użyć siły. Bo siebie bronisz. Buddyzm jest filozofią pokoju i szuka, eksploruje mnóstwo ścieżek do tego, żeby wyzwolić od cierpienia wszystkie czujące istoty. Więc jeżeli znamienita postać z tego nurtu filozoficznego, która jest dla mnie wzorem, mówi, że kiedy wszystko inne zawiedzie, to jest ostatnia deska ratunku, ostatnie narzędzie działania. Wtedy można tego narzędzia użyć. Czyli nie do ataku, ale do obrony. Tylko i wyłącznie.

MIKOŁAJ: Mam takie myśli odnośnie sytuacji za wschodnią granicą, że ci mężczyźni tam bronią swojego gniazda, swojego domu. Nie wiem, czy patrzę na to w kategoriach straty, czy raczej inicjacji w pewnym sensie. Zastanawiam się, jak to jest z Rosjanami, którzy są przez ichni system wysyłani w drugą stronę i nie mają żadnej intencji, żeby tam iść i wojować. Myślę, że ta intencja jest bardzo ważna. Często są to chłopcy, którzy bez żadnego doświadczenia i woli walki idą tam po nic. Mam współczucie dla jednych i dla drugich.

MACIEJ: Trochę w inną nutę uderzę. Jak usłyszałem po raz pierwszy hasło „czuły wojownik”, to mi się z filmem hollywoodzkim skojarzyło. Oprócz jednego paradygmatu, że musi być kobieta, dziecko i murzyn, to zawsze, jeśli główny protagonista wychodzi przeciwko jakiemuś złu, mafii, to albo zabili mu rodzinę, albo kogoś porwali, albo grożą, że zabiją mu rodzinę. Z tego robi się moneta, której są dwie strony. Jedna to czułość w kierunku rodziny, a druga „zajebię was”. To jest duże uproszczenie, ale dobrze wiemy, że w Hollywood uparli się, żeby zawsze pokazać, że najważniejsza wartość to rodzina. I to jest, kurwa, jakieś jedno wielkie przekłamanie. Ja bym powiedział, że jest w nas coś takiego, że możemy pójść walczyć na zasadzie „zajebię skurwysynów”, „chcę coś przeżyć, chcę czegoś doznać”. Może to być skok z bungee, może to być napierdalanie z jakiejś bazooki w czołg. Po prostu. Więc możemy to oceniać różnie etycznie. Możemy mówić o tym, czy wojna sprawiedliwa, czy niesprawiedliwa, czy ktoś się broni, czy ktoś atakuje. W każdym razie jest potencjał, jakaś siła, żeby na to się zdecydować i wyruszyć. Czyli są ochotnicy, którzy tam jadą specjalnie, żeby bronić Europy, świata i innych wolności i sprawiedliwości, a gdzieś tam z tyłu głowy większość z nas czuje, że niektórzy jadą, bo po prostu to lubią. Są też ludzie, którzy żyją jako najemnicy i poruszają się po świecie od jednego konfliktu do drugiego. Czy w tym jest jakaś czułość? Nie wiem. Może być. Po prostu w pewnych sytuacjach może się to przejawiać. Ta sprawa nie jest taka prosta.

Natomiast są sytuacje, kiedy rzeczywiście intencja walki jest poparta czymś autentycznie szlachetnym, a nie po prostu pójściem na przygodę i napierdalaniem. Wtedy  możemy próbować inaczej to ocenić. Oglądałem niektóre relacje z Ukrainy i muszę powiedzieć, że te rzeczy, które ruszyły mnie najmocniej, to nawet nie był widok trupów czy uciekających kobiet i dzieci, to był widok bezradności rosyjskich żołnierzy wobec cywili, którzy stojąc naprzeciwko nich, krzyczą im prosto w twarz: „co wy tu robicie, czemu nas krzywdzicie, wracajcie do domu”. I jakoś tak momentalnie się empatycznie wczułem, że jestem tym Rosjaninem, który nie wiadomo, dlaczego się tam w ogóle znalazł. On sam do końca nie wie. Po prostu znalazł się w jakiejś dziwnej sytuacji. Spodziewał się, że jak się tam pojawi, to wszyscy powiedzą „o, super, że przyjechałeś”, a to nie tak, coś tu nie gra. No i stoi taki osiemnastoletni człowiek, pewnie jeszcze niezbyt dojrzały, i widzi przeciwko sobie cały tłum, za sobą ma system, który mówi „nie wykonasz rozkazu, to cię zarąbiemy”. Do tłumu trudno się przyłączyć, bo co, mam wtedy strzelać do swoich? Jest w niezłej pułapce. Co to ma wspólnego z wojownikiem. Może teraz tak odchodzę od tematu, ale są w tym pójściu na wojenkę niesamowite pułapki, gdzie można po prostu rozsypać się totalnie. Myślę, że jeżeli decydujemy się pójść na taką walkę, to często nie myślimy o tym, że możemy znaleźć się w niezłej emocjonalnej pułapce, w sytuacji niemalże bez wyjścia. I patrząc na tych młodych Rosjan, to mniej więcej dostrzegam. W kontekście obrony, pomyślałem sobie, że umiejętność walki jest cechą, która może się przydać. Ale patrząc na to już nieco bardziej buddyjsko, stwierdzam, że to smutne, że ta umiejętność może się przydać. Bo nawet jeśli używamy jej w obronie, to znaczy, że ktoś jest agresorem. No i fajnie by było, żeby po prostu tej agresji nie było.

MICHAŁ: Też mam taki zlepek, bo rezonuje mi w różne miejsca i staram się to ubrać w słowa w miarę w skrócie. Pierwsza rzecz, że nie wiem, czy my rozumiemy to samo w temacie czułego wojownika. Peaceful warrior, to hasło które dla mnie osobiście utożsamia się z tym tematem najbardziej, po polsku nie do końca wybrzmiewa treścią, jaką niesie. Pokojowy wojownik to mi się kojarzy bardziej z tapczanem, a ten peaceful warrior niesie jednak coś więcej. Tam jest ten spokój, do którego dążymy. A już ścieżka, jak do tego dążymy, jest czymś zupełnie innym. Nie chcę wypowiadać się na temat tego, czy są pokojowi czy czuli wojownicy w tym konflikcie na Wschodzie, bo wydaje mi się, że ta sytuacja do tego nie przynależy. Co ciekawe, ja się uważam za takiego pokojowego wojownika. Od czternastego roku życia z przerwami miałem do czynienia z różnymi sztukami walki. Przez całe życie szukałem możliwości rozwijania siebie poprzez trening sztuk walki. Sztuk walki, nie sportów walki. Miałem do czynienia i z jednym, i z drugim. To są zupełnie dwie różne rzeczy. Mimo że trafiłem do ciekawej sekcji krav magi, to jednak moje doświadczenia doprowadziły mnie do zrozumienia tej różnicy. Hasłem nadrzędnym w krav madze jest „prostota, szybkość, skuteczność”. Bardzo konkretnym założeniem jest cel. Natomiast jak myślę o temacie buddyzmu, automatycznie pojawia mi się to, od czego cała przygoda ze sztukami walki się u mnie zaczęła, czyli od klasztoru Shaolin i jego legendarnych mnichów. Jakby nie było, są to mnisi, którzy wyznają ścieżkę buddyzmu i jednak trenują się na wojowników w sztuce walki poprzez trening kung-fu. Sam termin kung-fu oznacza „dążenie do doskonałości”. Wu shu – termin ten oznacza sztuki walki. Natomiast samo kung-fu odnosi się do energii wkładanej w doskonalenie siebie. Mogę na przykład szukać swojego kung-fu w gotowaniu. Temat wojownika, który dla mnie też jest formą czułego – nie tylko pokojowego – wojownika, jest pewną zmianą perspektywy. Bardzo często też wydaje mi się, że sztuki walki uprawia się po to, żeby nauczyć się, jak zrobić komuś krzywdę. Też tak kiedyś myślałem, dziś to dla mnie kompletna bzdura. Sztuki walki stwarzają warunki do tego, żeby poznać największego z możliwych wrogów, z jakim możemy się zmierzyć – tym, który jest w środku nas samych. Sam trening staje się tymi warunkami, tą przestrzenią, dzięki którym toczymy bitwy. Ale staczamy bitwy poprzez wzrastanie, poprzez rozumienie, poprzez samodoskonalenie, poprzez dążenie właśnie do nabierania mocy, ale niewykorzystywanie jej w formie przemocy. I dla mnie to są kompletnie dwie różne historie. Nabywam więc umiejętności nie po to, żeby czynić krzywdę innym, tylko dlatego, że sama ścieżka nabywania ich jest wyzwaniem, ciągłym stawianiem siebie w sytuacjach ekstremalnych, w sytuacjach wyzwania, w sytuacjach wytrzymałościowych, w sytuacjach sięgnięcia do największych lęków, do największych strachów, do zrozumienia, że krawędź mojej wytrzymałości wcale nie jest tu, gdzie mi się wydaje. Czyli to ciągłe dążenie do doskonałości i do poszerzania tej perspektywy jest niczym innym, jak treningiem nad sobą, nad tym, żeby dążyć do spokoju, do tego pokoju w środku. Wszystkie walki, które toczymy – istota tego wojownika – zmierzają do osiągnięcia pokoju. Tym, co się zadziewa w rozumieniu wojownika, który walczy, jest stereotypowe myślenie, że wojownik jest tym, który zwalcza, czyli wykorzystuje swoją siłę na zewnątrz. A dla tego, który toczy walkę, może to być walka wewnętrzna, intencją wtedy jest coś zupełnie innego. Dążenie do harmonii, balansu i do osiągnięcia spokoju, a tym samym pokoju dookoła. Żeby tym emanować – to, co wysyłasz, to zbierasz.

KUBA: Nie chcę wracać do tematu wojny, dlatego że nie czuję się dobrze na wojnie, bo generalnie jestem na niej całe życie. Więc nie jest to coś, co napawa mnie radością. Natomiast chciałbym zwrócić uwagę na to, że istnieją pewne siły, które sieją wojnę i istnieją pewne siły, które dążą do pokoju. I to jest ta różnica między wojownikiem, a wojownikiem pokoju. Przyniosę tutaj jeszcze jedną perspektywę. Absolutnie nie ufałbym temu, co mówią jakiekolwiek media, dlatego nie chciałbym zajmować jakichkolwiek stron w jakiejkolwiek debacie, dopóki nie dotyczy mnie ona bezpośrednio. I myślę, że wyrabianie sobie opinii na podstawie wybrakowanych faktów jest wybrakowaną opinią. Staram się nie mieć opinii, dopóki nie dotyczą mnie one bezpośrednio. Natomiast chciałbym przypomnieć taką maksymę. Nie wiem, czy ja ją wykułem, czy gdzieś ją usłyszałem, to nie ma większego znaczenia, ale pomyślałem sobie kiedyś – to było parę dobrych lat temu – że powinniśmy walczyć nie między sobą, nie przeciwko sobie, ale że powinniśmy walczyć o siebie nawzajem. Wydaje mi się, że walka sama w sobie nie jest niczym złym. Bo np. jeżeli ktoś zaczyna biegać, to wie, że pierwsze kroki i kilometry są ciężkie. One wymagają przekonania, ona domagają się tej walki, bo ja przecież się duszę, bo mnie wszystko boli, plecy mnie łupią i tak dalej. I tam jest daleko i nie wiem, czy wrócę. Wydaje mi się, że to jest właśnie pierwszy krok, który potrafi tutaj samego siebie scharakteryzować właśnie w kategoriach wojownik - konformista. Chociaż nie wiem, czy to są bieguny na tej samej osi. Wydaje mi się, że w pewien sposób sam to tak postrzegam. Wiem, jak to jest walczyć o kogoś. Wiem, jak to jest walczyć o czyjąś uwagę. Wiem, jak to jest przegrywać i tak samo wiem, jak to jest wygrywać. Nie każde zwycięstwo smakuje dobrze, nie każda porażka jest tak samo gorzka. Generalnie walka bez celu jest bezcelowa. To droga pokazuje… Ja to postrzegam przez pryzmat przeszkód. Moim przeciwnikiem są przeszkody. I w tej chwili największą moją przeszkodą jest to, że mam fizyczne ciało, z którym muszę sobie radzić i więcej czasu spędzam na rehabilitacji, niż na radości z tego, że mogę się ruszać. Bo tak to fizycznie wygląda. Natomiast droga i te małe decyzje, które stawiają nas na tej szalce zniszczenia albo kreacji. A co, jeśli musimy zasilać obie, żeby rzeczywiście być w równowadze? Bo co, jeśli żeby stworzyć, musimy coś zburzyć? Co, jeśli ja muszę zburzyć historię, która idzie w mojej rodzinie, która się ciągnie pokoleniami? Co, jeśli narażam się na ostracyzm ze strony swoich rodziców, dziadków po to, żeby móc być szczęśliwym, wolnym, kreatywnym, bo niosę ich ciężar, bez którego nie jestem w stanie zbudować?

MICHAŁ: Tak się zastanawiam, chociaż właściwie to nie z poziomu głowy, ale bardziej z poziomu czucia i serca, i pewnie nie znajdę słów, przed jaką sytuacją są oni stawiani. Już wydawało się, że pięknie będzie, a teraz mamy taką sytuację, że cały naród, miliony ludzi i miliony młodych chłopców będzie wychowywanych bez wzorców, bez relacji z ojcem, z linią męską i tym wszystkim, co my staramy się naprawić ustawieniami i innymi formami zmienienia świata na możliwie lepszy. Mimo że jesteśmy kolejnym pokoleniem, w którym my żyjemy bez wojny, a dalej niesiemy traumy tamtych czasów. Oni będą w sytuacji, że to jest z ich życia i to też będą przekazywać dalej swoim dzieciom. Czy będzie mogła rozkwitać męskość – cokolwiek ona w ogóle znaczy po tej dzisiejszej rozmowie – w sytuacji, kiedy chłopcy będą wychowywani w osiemdziesięciu procentach przez kobiety, przy zachwianiu równowagi, jaką niesie wojna? Do czego to zmierza? Tak sobie myślę o tej równowadze i nie znajduję do końca słów, co mógłbym powiedzieć, oprócz tego, że czuję pewną troskę, że jest to wyczuwalne, że nie jestem w stanie przejść obok tego obojętnie. Też będziemy tego doświadczać. Dwa miliony kobiet i dzieci w naszym kraju też. Za chwilę poczujemy to w energii dużo szerzej. Myślę, że nas też to będzie dotyczyć. Że to duża odpowiedzialność do relacji i kontaktu z tymi chłopcami, którzy tutaj będą. Że to jest z kolei odpowiedzialność tej wspólnoty – plemienia, kręgu. Że nie ma znaczenia, czy to jest Ukraina, Polska czy jakkolwiek, tylko że prędzej czy później oni będą szukać tych wzorców. Ci chłopcy.

MACIEJ: To już niejednokrotnie było, a jednak ludzkość funkcjonuje. Chcę powiedzieć, że sytuacja wygląda źle, ale jest sytuacją do przejścia, bo w historii ludzkości niejednokrotnie takie były. Nie chcę tego oczywiście łagodzić, bo jest po prostu kiepską sytuacją, bardzo złą…

MICHAŁ: Moim zdaniem ludzkość nie funkcjonuje, to jest dysfunkcjonowanie. Tak, jak rodziny potrafią być dysfunkcyjne, tak ludzkość cały czas jest dla mnie na etapie dysfunkcyjności. To, że, kurwa, nie możemy zrobić kroku dalej, nie możemy w końcu skumać tego, że wojna nie jest żadnym rozwiązaniem, jest tylko tematem napychania kieszeni jednostek, to jest dysfunkcja naszego gatunku. Więc moim zdaniem to nie jest tak, że sobie, kurwa, radzi. To jest bardziej pytanie, kiedy wreszcie sobie, kurwa, zacznie radzić.

KAROL: I tutaj właśnie przyda się czuły wojownik. Ten, który odważnie staje w prawdzie i mówi: „słuchajcie, trzeba zrobić to” i kieruje się sercem. Bo to, że kieruje się sercem, nie znaczy, że jest miękki i sflaczały. Żywiołem serca jest ogień, więc z zapałem działa dla obrony tych, którzy tej obrony potrzebują. Instytucja czułego wojownika mi tu mocno pasuje. Patrzę w głąb siebie i szukam tej odwagi do stawania w prawdzie, do mówienia o rzeczach tak, jak ja je widzę, ale zgodnie z prawdą serca, czyli ze współczuciem, z miłością. Szukam w sobie tego po prostu i nie codziennie to znajduję.

NADZIEJA? | ZADANIA MĘŻCZYZN NA TEN CZAS

MACIEJ: To nawet jest niezależne od płci. Jestem zafascynowany lekturą książek Yuvala Harariego, który przedstawia trudności w świecie tak zwanej zewnętrznej rzeczywistości, zagrożenia z powodu sztucznej inteligencji, z powodu dysproporcji w posiadaniu bogactwa i władzy, nadmiernej dumy w dążeniu do boskości. Podczas lektury zastanawiałem się, gdzie ten facet znajdzie rozwiązanie i co można tak naprawdę zrobić. I gdzieś w połowie drugiej książki zacząłem sobie myśleć, że najbardziej skuteczne jest działanie w kierunku coraz większego zrozumienia świadomości, kim i czym jesteśmy. Z buddyjska mówiąc, dążenia do wyzwolenia, oświecenia, zrozumienia natury wszystkiego. Więc w gruncie rzeczy zostają nam jako najskuteczniejsze ścieżki wewnętrzne, praca z intencją. Oczekując, że będzie to miało efekt zewnętrzny. Jak „ustawienia narodowe”, gdzie zbiera się określoną liczbę uczestników proporcjonalnie do liczby mieszkańców danego obszaru do transformacji, żeby zjednoczyć ludzi w określonej intencji.

Od pewnego czasu praktykując buddyzm, miałem pewne „ale” do nauczyciela i sanghi, z którą rozpoczynałem. Obserwowałem bardzo ciekawie, jaka jest reakcja na sytuację, która ma teraz miejsce i było dla mnie zaskakujące, że wszyscy tak bardzo tępiąc poprawność polityczną, tu chowają głowy w piasek. Nie nazywajmy rzeczy, tylko „siedźmy i mruczmy”. Bardzo mnie to ruszyło. I raptem natknąłem się na inną sanghę i nauczycielkę, która wprost powiedziała: tak jest niedobrze, tak też nie, róbmy coś, żeby pomóc pokrzywdzonym, ale róbmy też dużo praktyk, żeby pomóc tym, którzy wyrządzają krzywdę, bo oni generują bardzo dużo negatywnej karmy. To mnie naprawdę złapało za serce, bo stwierdziłem, że to jest dobra nauczycielka w tym momencie, bo reaguje na sprawy bieżące i daje konkretne rozwiązania, jak działać. Podsumowując, mam w tym momencie przekonanie, że to są czasy, kiedy mamy dostęp do wiedzy szerszej niż kiedykolwiek, do pewnych nauk przekazywanych z pokolenia na pokolenie i możemy to spróbować wykorzystać, a niekoniecznie pić piwo czy komuś strzelać w głowę.

KUBA: Zauważyłem pewną rzecz, która odnosi się do tego, o czym mówiłem wcześniej, że w pewien sposób wrzuceni w siatkę oczekiwań i radzenia sobie samemu z różnymi rzeczami próbujemy wymyślić sobie coś, no i na tym myśleniu niestety się kończy. Dlatego, że poprawność, że mama znienawidzi, bo mnie wyśmieją albo wrzucą do worka z kacapami i foliarzami. Albo w drugą stronę. Największą rzeczą, jaką teraz możemy zrobić, jest po prostu słuchanie. Wydaje mi się, że to słuchanie zostało nam w pewien sposób wyłączone. Nam jako całości. Nie mówię, że nam tutaj, bo tutaj generalnie to my się słuchamy. Ale jak patrzę na zewnątrz, to właśnie z tym jest najgorzej. Nie jesteśmy w ogóle w żaden sposób przygotowani na dialog, nie jesteśmy na niego chętni. Nie wiem, czy potrafimy prowadzić dialog. Dlatego że – to też nie jest nowa maksyma – tak naprawdę większość ludzi słucha, żeby wiedzieć, kiedy druga strona skończyła zdanie, żeby coś odpowiedzieć, a nie dlatego, żeby poznać, o co komu chodzi. Dlatego w swojej wypowiedzi staram się trzymać zwięźle, bardziej interesuje mnie to, co mają ludzie do powiedzenia, chociaż sam też mam.

KAROL: Fajne, co powiedziałeś. Dodałbym tutaj jeszcze słuchanie siebie. Swojej prawdy.

KUBA: Tylko żeby to było słuchanie aktywne, bo powtarzanie… Chociaż mantrowanie jest dobre. Ale jeśli wieszamy się na pętli, to chyba i tak wszyscy wiemy, jak to się kończy.

MICHAŁ: Ja też sobie myślałem o tym jakiś czas temu, co tu robić. Obserwowałem zryw narodowy i tę falę. Później zaczęło z tej fali trochę wychodzić, na ile ja pomagam innym, a na ile pomagam innym, żeby sobie coś tym załatwić. Ale gdzieś to sprowadza się do takiego spojrzenia, które też łatwo zaatakować, że w pierwszej kolejności musimy zadbać o siebie. I nie mam tu na myśli egoizmu, myślenia o sobie i nieprzejmowania się innymi. Tylko mam na myśli zadbania o siebie w takim sensie, że im w lepszej formie będę ja, tym bardziej mogę się przysłużyć w pomaganiu. Pielęgnowanie spokoju, tego pokojowego wojownika prowadzi do rozwiązań i do myśli, które po prostu nie są zrywem, nie są porywem, nie są impulsem. To bycie w spokoju, dbanie o siebie, o swoje zdrowie mentalne i fizyczne powoduje, że jestem dużo sprawniejszą jednostką społeczną, która może pomóc w dużo lepszy, bardziej racjonalny i skoordynowany w takiej sytuacji sposób, niż kiedy lecę za zrywem. Dbanie o siebie – odpowiedzialność na tym polu, prowadzi do pielęgnowania pokoju, do rozszerzania się tej fali, która zacznie „wyspokajać” w temacie wspomnianej nauczycielki i wysyłania miłości przede wszystkim do Rosjan – jest nie bez znaczenia. To jedna z form równowagi energii, prowadzenia do sytuacji pewnego zbalansowania, pewnego wyciszania.

KUBA: To koło jest nakręcane.

MICHAŁ: Tak, ale każdy z nas jest częścią tego koła, tego kręgu, do którego wrzucamy pewną energię i ona się rozchodzi kolejnymi kręgami na zewnątrz. Więc im więcej będziemy wrzucać w tę pozytywną stronę, tym bardziej będziemy równoważyć tamte.

KAROL: To się dzieje. W dzisiejszych czasach media społecznościowe są tubą dla nastrojów społecznych. Pojawiają się przykre wymiany zdań w komentarzach i dla mnie sprawdzianem dla mojej prawdy jest wytrwanie w współczuciu pomimo ataków na mnie personalnie. Jak piszę, że życzę komuś otwartości serca, ducha i dostaję wiadomość, która jest dla mnie wyzwaniem, to jednak robię wszystko, żeby wytrwać w spokoju.

KUBA: Najwięcej hejtu, jaki zbieram, dotyczy nawoływania do neutralności i zachowania spokoju. Uważam, że cały cyrk dookoła tego jest bardzo mocno nakręcany przez media jakiekolwiek i uważam, że jeśli mamy problem z utrzymaniem równowagi w sobie, karmienie się tym to jest bardzo zły pomysł.

MIKOŁAJ: Jest to nakręcanie lęku. Hasła „jebać Putina” są próbą obronienia się przed tym lękiem, który gdzieś jest zasiany. Może jest to próba pozornego szukania jakiejś siły. Inspiruje mnie to, o czym mówicie. Bo myślę, że to, do czego dążyć, to zachowanie spokoju, ale też zachowanie empatii. Każda możliwość pomocy drugiemu człowiekowi, niezależnie od tego, czy jest Ukraińcem, czy Rosjaninem, jest super ważna w naszych czasach.

KUBA: Dlatego nie warto angażować się emocjonalnie w jakiekolwiek rozterki, dopóki nie dotyczą one indywidualnie. W latach 30-tych ktoś porwał cały naród, który myślał, że stoi po właściwej stronie. Cały naród niemiecki, całą gospodarkę, wszystkich obywateli, całą służbę zdrowia, potem kolejne kraje i dopiero po kilku latach okazało się, że nie mieli racji.

KAROL: Może pojawić się strach w momencie, kiedy stoisz w swojej prawdzie i mówisz: „słuchajcie, neutralność jest tutaj kluczowa, słuchanie, wyciszenie, spokój, nie skalujmy tego”. I będziesz w mniejszości, w tych kilku procentach, które nie zostało porwane jak reszta narodu. Może pojawić się strach, świadomość, że to cię może zaprowadzić do więzienia albo do obozu i pytanie, na ile jesteś odważny, żeby stać w swojej prawdzie pomimo widma, które w ogóle może nie nadejść, ale myśli się pojawiają. Do mnie to wraca codziennie w postaci pytania, czy ja chcę to powiedzieć, czy ja biorę na siebie to ryzyko, że ktoś mnie zruga, zbeszta, nie zgodzi się ze mną. Był taki okres, że poczucie odrzucenia było dla mnie nie do przyjęcia. W ogóle nie chciałem nic robić, żeby poczuć jakikolwiek cień odrzucenia. Po latach różnych wyjazdów, warsztatów, rozwoju i innych okazji nabieram w sobie coraz więcej odwagi i wytrwałości, żeby mówić na głos coś, co uważam, że jest najbardziej pomagające – to wyciszenie, ta neutralność. A to się wiąże z zadaniem sobie pytania, czy ja jestem w stanie za to umrzeć. Bo finalnie co się najgorszego może stać?

MICHAŁ: Ty nie jesteś neutralny. Ty jesteś za miłością i pokojem. To jest bardzo jasne stanowisko. Mówię o tym, żeby zaznaczyć, że ta odwaga polega na tym, że to jest ta strona, którą wybieram. To jest ta moc powiedzenia: „tak, kurwa, chcę, żeby wyglądał świat. I chcę tworzyć taki świat i takiego świata chcę być częścią. Jeśli wam się to nie podoba, to musicie sobie z tym jakoś poradzić. I ja generalnie nie cofnę się przed tym, co czuję, co wyznaję i czego chcę”. Bo to jest zupełnie co innego od bycia neutralnym i myślenia „dobra, niech się dzieje, co chce”. Nie. Nie „niech się dzieje, co chce”, ja wybieram, żeby działo się dobro, żeby działo się, kurwa, światło, żeby dział się pokój, żeby ludzkość się przebudziła. Nie wymiękaj. Potrzebujemy go (śmiech). Myślę, że to jest naprawdę bardzo ważne, żeby jasno stawiać tutaj sprawę, że to nie jest to, co ja wybieram, a nie że jest mi to obojętne.

KAROL: Dziękuję ci za te słowa. Aż mi dreszcz przeszedł.

AGNIESZKA: Cały projekt nazwałam mądrością kręgu. Czuję to w tej chwili, w tych reakcjach, odbiciach. I myślę, że gdybym z każdym z was spotkała się indywidualnie i rozmawiała na te same tematy, to nie byłoby tak mocnego efektu, jak teraz, kiedy wszystko przez nas przenika, słowa jednych rezonują w drugich. Kiedy jedna osoba mówi, odbija się to we wszystkich pozostałych i tworzymy inną jakość. To nazywam mądrością kręgu.

  • W CZYM JEST NADZIEJA?

MICHAŁ: Nadzieja jest w nas. | KUBA: Moja i twoja nadzieja. | KAROL: W opowiadaniu się za prawdą. | MIKOŁAJ: W spokoju. | KUBA: A co to jest nadzieja? Nadzieja jest jedną z cnót, które gdzieś tam kiedyś postanowiłem sobie napisać na swojej ręce. A czym jest wiara, czym jest miłość? W tym pokoju jest trochę wszystkiego. | MIKOŁAJ: Czasami matką głupich jest, a czasami wszystkim. | KUBA: Czasem umiera ostatnia. Można już piosenkę napisać. | MICHAŁ: Nadzieja jest taką tęsknotą duszy, taką wizją przyszłości i świata, w jakim chcielibyśmy żyć. | KUBA: Wizją czy głodem? Nie jest twoim głodem duszy? | MICHAŁ: Nie, głód jest czymś skrajnym. | KUBA: A kiedy pojawia się nadzieja? | KAROL: Nie umiera, ona cały czas jest. | KUBA: Nie mówię, że umiera, tylko pytam, kiedy się pojawia? | MICHAŁ: To trochę jakbyś pytał, kiedy pojawia się wizja. | KUBA: Jak się naćpiesz. Wiesz, możesz się naćpać pierwszym oddechem. | KAROL: Kiedy pojawia się widmo straty. | KUBA: Albo korzyści. | MICHAŁ: Coś w tym jest, ale z drugiej strony, jak sobie pomyślę o tym, w jakim świecie chciałbym żyć i o wizji, która gdzieś mi się roztacza, a jego jeszcze nie ma, to nie ma jeszcze także wizji straty. To coś, do czego dążymy. W tym wypadku z tą tęsknotą serca jest bardziej połączone. Z tym że wiesz, że jest to możliwe, ale nie rozumiesz, czemu to się jeszcze nie wydarzyło. | KAROL: To nie musi być jasne dla rozumu. | MICHAŁ: Bardziej intencja w tym mi się pojawia. Materializowanie jej z nadzieją, że ona się spełni.

KAROL: Nie można niczego dobrego zbudować na kłamstwie, nie można zbudować lepszego świata na kłamstwie. Czuję wkurw za każdym razem, gdy widzę, że ktoś próbuje wcisnąć kit, choćby z dobrymi intencjami. Intencje pomocy są super, ale gdy zaprzęgamy do tego kłamstwo, to dla mnie traci to jakąkolwiek wartość. To jest krótkotrwałe zwycięstwo. Kłamstwo dyskredytuje. Dlatego tak często mówię o prawdzie. To jest dla mnie kluczowe.

KUBA: To bardzo ciekawe, co mówisz, bo gdzie by nie spojrzeć, cały współczesny świat na tym kłamstwie jest zbudowany.

KAROL: I mnie to wkurwia. I bardzo mi się podoba, jak ty piszesz po prostu bezpośrednio, bezpretensjonalnie, ale prawdziwie. Ja to bardzo szanuję.

MICHAŁ: Miałem ostatnio taką refleksję, która została sprowokowana przez mężczyznę, który też mocno działa w temacie kręgów i warsztatów dla mężczyzn. Użył hasła „jedność” w kontekście zjednoczenia, żeby to robić razem, bo inaczej całe gadanie o jedności jest niczym. Wtedy odpalił mi się proces, czym ta jedność jest i że na skrajnym etapie prowadzi ona do jednorodności. Myślę o tej nadziei, co nią jest. Po tamtej refleksji dla mnie nadzieją jest akceptacja i tolerancja dla różnorodności. Że różnorodność jest tak naprawdę jedyną drogą do tego, że my możemy się dalej rozwijać. Że widzimy się poprzez inność, że odnajdujemy się w inności i że radzimy sobie, adaptujemy się, zmieniamy się, uzdrawiamy. Dużo różnych procesów dzieje się dzięki temu, że świat jest różnorodny. Każda skrajna teoria, nieważne czy to jest faszyzm, czy miłość, prowadzi do jednorodności. I obudziłem się, jakbym dostał plaskaczem w twarz. Ja pierdolę, jakie to jest niebezpieczne słowo – ta jedność. Że ona prowadzi do jednorodności i że będąc po tej stronie, wszyscy chcemy, żeby świat był taki i taki. A dlaczego nie różny? Dlaczego nie ma przestrzeni na to, że świat może być różny. Że ci mogą jeść mięso, że ci mogą być tacy. Tylko że w nas ciągła wojna braku akceptacji i braku odnalezienia się z tym, jak ja ustosunkowuję się do tego, co jest dla mnie niewygodne, do czegoś na co nie mam w sobie zgody, powoduje, że tak naprawdę ta wojna zadziewa się w nas. To, co się zadziewa w nas, zaczyna wychodzić na zewnątrz. Taka mocna refleksja, że ta jedność jest tak blisko jednorodności, że za chwilę będziemy zmierzać do tego co faszyzm albo inne skrajne systemy. Wszyscy, kurwa, stoją w szeregu.

KUBA: To jest cholernie ważne, co mówisz. Ja używam słowa „homogeniczność”, bo mi się kojarzy z takim zmielonym serkiem, gdzie tego po prostu już nie rozdzielisz. Jednorodny to może być piasek, ale jak masz coś zhomogenizowane, to tego nie rozdzielisz. I odnosząc się do tego, co mówisz, te wszystkie serduszka na banerach mogą być użyte przeciwko nam samym tak samo, jak karabiny czy wizerunki kogokolwiek innego. Sam się przed tym bronię, od dawna o tym mówię, też zbieram za to punche i też jestem na to uważny.

MIKOŁAJ: Myślę, że można się opowiedzieć po jakiejś stronie i można sobie wywiesić flagę na profilowym..

TAK, MOŻNA. NADZIEJA W RÓŻNORODNOŚCI. W ZGODZIE NA NIĄ. W AKCEPTACJI SWOJEJ PRAWDY. I CZYJEJŚ INNEJ TEŻ.

GALERIE