Margo Kubiścik | Kwartał przy Jaracza, Kilińskiego, Włókienniczej
Jestem łódzkim słoikiem. Prawie dziesięć lat temu pokonałam trasę Warszawa-Łódź w odwrotnym niż to zwykle bywa kierunku. Sprowadził mnie tu biznes i niezwykli ludzie z nim związani, z którymi mam szczęście pracować do dzisiaj. Moja relacja z miastem nie była łatwym związkiem. Obie – i Łódź, i ja – sporo się nad nim napracowałyśmy. To zaś, co mnie na miasto najbardziej otworzyło, to była i jest nadal jego autentyczność.
Fascynuje mnie historia gospodarcza Łodzi. Przyporządkowana jej nie tylko urbanistyka miasta, ale przede wszystkim ludzie, zwłaszcza siła i wytrwałość kobiet, ich łódzkie przedsiębiorcze historie, dawne i te całkiem ostatnie. Żałuję, że większość z nich nie zostanie opowiedzianych. Chciałabym zatrzymać ślady po setkach tych małych przedsiębiorstw usługowych, sklepikach, zakładach rzemieślniczych, które kiedyś były tkanką najważniejszej łódzkiej prozy życia. Żałuję, że nie mogę ich uratować tak, jak perfum, które po świecie wynajduję – miłości mojego życia.
Na spotkanie z Agnieszką wybrałam ulubiony kwartał miasta przy Jaracza, Kilińskiego, Włókienniczej. Do niedawna niechciane, zaniedbane dziecko, z zaułkami „strzeż się tych miejsc”, dziś pod koparkami rewitalizacji. Stojąc z torbą moich perfumowych najstarszych skarbów przed niepozornym domem Tuwima przy Kilińskiego 46, pomiędzy szyldem kwiaciarni a zabitym deskami sklepem z biżuterią Jablonex na Jaracza, za mocno zapomnianym domem przy Włókienniczej, kiedyś Kamiennej 11, należącym do Hilarego Majewskiego, który Łódź, jaką znamy, w XIX wieku właściwie wymyślił, myślę o wielonarodowościowej energii, która kiedyś napędzała to miasto i świadomie wybieram bycie częścią jakiejś jego opowieści najnowszej.
Dobre znajomości zaczynają się przy stole. Przynajmniej ta się tak zaczęła, kiedy po jednym ze spotkań z cyklu Mała Literacka, który przez kilka lat prowadziłam w Teatrze Nowym, Małgosia zaprosiła całą ferajnę ludzi pióra do siebie do domu na wystawną kolację. Do tej pory z rozrzewnieniem myślę o tej rzadko spotykanej gościnności.
Wątków w tej opowieści jest wiele. A wszystkie prowadzą nie tyle do słów, obrazów czy smaków, co do zapachów. Bo Margo należy do tajnego bractwa, czy raczej girl gangu zrzeszającego kolekcjonerki perfum. We Francji zapewne dostałaby legię honorową z dziedziny sztuki za perfumiarstwo. W Polsce to nadal nisza, a moja bohaterka zajmuje się niszą nisz, czyli perfumami vintage. Podczas naszej sesji byłam świadkiem wiekopomnej chwili otwarcia pudełka perfum z 1974 roku o znaczącej dla mnie i dla koncepcji Atlasu nazwie „Nomade”.
Ta sesja w swej istocie była nomadyczna. Szwendałyśmy się ulicami miasta w kwartale Narutowicza, Kilińskiego, Jaracza, Wschodnia, Włókiennicza w poszukiwaniu zapomnianej historii Łodzi wyglądającej niepewnie zza starych sklepowych witryn, przedzierajacej z kruszejących tynków. Zapach miasta i perfum unosił się wraz duchem Tuwima. O, Łodzi! Kochamy twą urodę złą!
Agnieszka Cytacka | Łodzianki. Atlas Piękna