Kopiowanie treści zabronione.
Skontaktuj się ze mną w celu ustalenia zasad współpracy.

Michał

„Męskie | mądrość kręgu” | MICHAŁ

Sztuki walki stwarzają warunki do tego, żeby poznać największego z możliwych wrogów, z jakim możemy się zmierzyć – tym, który jest w środku nas samych. Sam trening staje się tymi warunkami i tą przestrzenią, dzięki którym toczymy bitwy. Ale staczamy bitwy poprzez wzrastanie, poprzez rozumienie, poprzez samodoskonalenie, poprzez dążenie właśnie do nabierania mocy, ale niewykorzystywanie jej w formie przemocy. (...)

Wszystkie walki, które toczymy – istota tego wojownika – zmierzają do osiągnięcia pokoju.

0
0
0
0
0
0
0
0
0
0
0
0
0
0
0
0
0
0
0
0
0
0
0
0
0
0
0
0

KRĄG

Dla mnie krąg jest „WSPÓŁ”. Współ-obecnością, współ-tworzeniem, współ-odpowiedzialnością. To taka figura geometryczna, której stajemy się częścią. Ma ona taką wielkość, jak wiele ogniw staje się jej współ-częścią, jednak rola i funkcja są wciąż takie same. Siedzimy tutaj w formie plemiennej, w której spotykano się od zarania dziejów. Myślę, że to działo się jeszcze, zanim pojawił się ogień. Ogień jako to, co faktycznie powodowało krąg wokół.

Krąg to jedyny kształt, w którym wszyscy są w stanie widzieć siebie jednocześnie. Każda forma: grupy, kwadratu – jakakolwiek – zawsze będzie sprawiać, że ktoś będzie poza zasięgiem czyjegoś wzroku. Jedynie w kręgu wszyscy siebie widzą tu i teraz. A krąg to potrzeba widzenia siebie. Idea lustra. Przyglądanie się sobie poprzez twarze innych. Krąg to też współ-energia, współ-wibracja, a częstotliwość tej współ-wibracji wynika z energii i częstotliwości każdego z ogniw. Wspólna wibracja jest cały czas modelowana w zależności od tego, z czego składa się ten krąg, co każdy z obecnych w niego wnosi.

Wyobrażam też sobie krąg jako ideę pewnego wiru, że cokolwiek się wrzuci do środka, zaczyna wirować. I w tym wirze może też trafić do mnie rykoszetem. To łączy się z częstotliwością, na jakiej fali coś do mnie dociera, do czego ja jestem dostrojony. W kręgach często pojawia się zwrot, że „to ze mną rezonuje”. Myślę, że to też pojawia się w formie wspomnianego lustra. Pojawia się pewna częstotliwość, pewna wibracja, pewien temat – jakkolwiek byśmy to nazwali – z czym ja się w pewnym sensie utożsamiam, albo coś, co wyciąga ze mnie coś z cienia, jest poza moją świadomością. I choćbym przychodził na krąg tematyczny, czy miał w głowie pewien obraz lub ideę, jak to może wyglądać, albo co mam do powiedzenia, to i tak jedna z najmniejszych składowych tego kręgu może spowodować, że ze mną zarezonuje coś, co wydawało mi się, że mnie nie dotyczy.

Myślę, że największą magią kręgu jest to, że on nigdy nie jest przypadkowy. Nawet jeśli jest to taka „ustawka”, jak ten projekt. Równie dobrze ktoś z nas mógł nie dotrzeć, ktoś inny się pojawić. Nic nie dzieje się bez przyczyny. To, co wydarza się w kręgu, jest dla mnie tematem prawdy. Krąg jest przestrzenią współtworzenia prawdy. Natomiast to, jak na nią patrzymy, jak o niej opowiadamy, jak ją interpretujemy, to są tylko narzędzia. Może to też do nas docierać na innych poziomach: na poziomie serca, na poziomie umysłu, na poziomie dźwięku.

Dalej jest to trochę pytanie, jak to, co wpada do tego wiru, odbija się we mnie i co ja z tym robię. To temat odpowiedzialności i prawdy zarazem. Dużą odpowiedzialnością jest, żeby odważyć się w kręgu mówić prawdę. Ale też prawdą jest niemówienie czegoś. Wymaga odwagi, żeby nie udawać, nie kreować, nie wchodzić w żadną rolę, tylko pozostać w prawdzie ze sobą. Natomiast na ile ta prawda się objawi, to też trochę o tym, jak energia kręgu na to pozwala. Niemniej jednak lepsze jest współtworzenie tego kręgu w prawdzie, nawet jeśli zachowuje się pewne rzeczy dla siebie, niż próbowanie wejścia w taką społeczność dla bycia uznanym. Innymi słowy, przybieranie maski, dlatego żeby być uznanym w kręgu, jest zaprzeczeniem idei kręgu. Bo ideą kręgu według mnie, w moim idealnym świecie, jest to, że krąg przyjmie każdego, bez względu na to, jaki jest i z czym przychodzi. Myślę, że warto pielęgnować ideę kręgu jako przestrzeni do prawdy „WSPÓŁ”.

W temacie kształtu, w kręgu jesteśmy zwróceni do środka. Jesteśmy tutaj swoimi oczami, swoją twarzą, klatką piersiową, czyli całym centrum emocjonalnym. Swoim sercem, brzuchem, który jako pierwszy zakrywamy w momencie braku poczucia bezpieczeństwa. Jest to cały czas otwieranie się: „taki oto jestem w swojej prawdzie”. Ta forma na to pozwala. Równie dobrze moglibyśmy siedzieć w kręgu plecami do siebie. Ale to jest o czymś innym.

W temacie wypełnienia zastanawiam się, czy każdy krąg jest kręgiem? Myślę, że ważna tutaj jest przede wszystkim intencja. Wyniosłem wartościową lekcję z roda (wym. hoda, z portugalskiego krąg / koło) w capoeira. Jest to forma praktyki pozorowanej walki, która od uczestników zebranych w kole, wymaga żywiołowego i pełnego zaangażowania dopingowania zawodników w środku koła. Sprowadza się to do tego, że wszyscy wkładają pełną uwagę i energię poprzez śpiew i klaskanie do kręgu. Niewkładanie tej energii do środka jest jednym z większych faux pas, jakie można popełnić, ponieważ jest to traktowane jak wyżeranie tej energii ze środka. Uczestniczenie w kręgu zawiera to WSPÓŁ, które jest częścią odpowiedzialności, że do kręgu trzeba coś włożyć, żeby móc coś z niego wyciągnąć.

MĘSKIE

W tym temacie pojawia się odwiecznie temat stereotypu: co to znaczy być mężczyzną? Dla każdego może znaczyć co innego. Jest stereotyp, który mówi, że bycie mężczyzną to jest to, to i to, a potem po latach przychodzi się na kręgi, przechodzi się przez różne rzeczy w życiu i okazuje się, że to gówno prawda. I teraz sobie myślę, że droga znalezienia odpowiedzi na to pytanie, to jest jednak pewien proces, że mogę odpowiedzieć jedynie, a przynajmniej spróbować powiedzieć, czym to jest dla mnie na dziś? Nie sądzę, żeby bycie mężczyzną znaczyło to samo, co sto czy tysiąc lat temu. Mając jednocześnie świadomość, że to może się dalej transformować, wraz z tym jak zmieniamy się my i jak zmienia się świat, w którym przyszło nam żyć.

Im dalej świadomie będę kroczyć w poszukiwaniu tej prawdy, tym pewnie dalej będzie się to zmieniać. Chciałbym, żeby się zmieniało, bo to powoduje, że mogę się rozwijać. Myślę sobie, że trafienie na kręgi lub w ogóle podjęcie świadomej pracy nad swoim rozwojem w temacie „mężczyzna – męskie” w moim wypadku to jest przede wszystkim pozwolenie sobie: „kurwa, złamać ten stereotyp”, który nie pozwala nam na zmiany. Zmiany na lepsze, tak jak w lepszym jednak świecie chcielibyśmy żyć i widzieć ludzkość w przyszłości, która zmienia się dziś. Pozwolić sobie na to, że to nieprawda, że mężczyzna nie płacze. To nieprawda, że mężczyzna nie może generalnie czuć, okazywać słabości. To nieprawda, że mężczyzna to tylko ten, który potrafi zajebać. Tak jak prawda posiada niejednowymiarowe oblicze.

W moim przechodzeniu przez różne rytuały i treningi ważnym doświadczeniem było poszukiwanie ścieżki do takiego poziomu mocy, wynikającej ze zrozumienia swojej agresji, dojście do takiej krawędzi, na której poczułem, że byłbym w stanie zabić. Dojście do takiego poziomu i wtedy podjęcie świadomej decyzji w pełnej furii, że tak mogę zabić, dlatego właśnie nie muszę. Nabieranie mocy nie oznacza wykorzystywania jej do przemocy. By to zrozumieć, trzeba dojść do krawędzi, by zrozumieć czym ta moc tak naprawdę we mnie jest. Pamiętam taki rytuał, który wywodzi się z inicjacji chłopców na mężczyzn w jednym z plemion Ameryki Północnej, który polegał na wrzuceniu do środka kręgu i takiego „dźgania”. Chodziło o podsycanie zagrożenia i wywołanie reakcji obronnej, a tym samym eskalującego wkurwu. Wygenerowanie takiej agresji, żeby wejść na taki poziom, kiedy poczujesz tę „moc” i ją utrzymać. Ale tak naprawdę nie chodzi o to, żeby poczuć tę moc i ją wytracić poprzez przemoc, tylko o to, żeby zachować ją i transformować w coś innego, twórczego.

Zrozumienie tej mocy i czerpanie z niej dla kreacji, a nie zniszczenia to jest właśnie pewna forma przełamania tego stereotypu, który pamiętam ze swego dzieciństwa. Też wychowywałem się w betonie, w „czarnej dzielni” Łodzi w samym Śródmieściu, gdzie dookoła były tylko przemoc, zabójstwa, uzależnienia, patologia, rozboje i takie klimaty. Może to zabawne, ale gdybym nie trafił na film „Wejście Smoka” z Brucem Lee, to byśmy dzisiaj tutaj nie rozmawiali, bo moi kumple z podwórka albo nie żyją, albo siedzą w pierdlu, albo się zaćpali, albo zginęli w jakichś szemranych interesach. Ja po prostu przestałem w wieku czternastu lat wychodzić na podwórko, bo w tym czasie byłem na treningach. Miałem wtedy przedstawioną przez otaczający mnie świat taką wizję, że prawdziwy mężczyzna to ten, który potrafi każdemu dopierdolić. Więc dla mnie to był ten moment przełamania tego stereotypu, żeby zrozumieć, że kompletnie tak nie jest. Paradoksalnie treningi kung-fu dawały mi umiejętności do przetrwania w śródmieściu, ale jednocześnie transformowały moje życiowe decyzje w pójście do szkoły średniej, na studia itd.

Patrząc z perspektywy czasu, zdaję sobie sprawę, że to, co pozwoliło mi stanąć w męskim, co pozwala mi się czuć dobrze ze sobą, to odwaga do życia w prawdzie. To ciekawe, bo mówimy tutaj o pewnej zależności i podziale. Tak naprawdę jest to wartość, która już nie potrzebuje takiego podziału. Która pozwala mnie się czuć męskim, jak i kobietom czuć się w pełnej kobiecości i znam wiele takich kobiet, które mają na to odwagę. Tak naprawdę ta odwaga do życia w prawdzie zawiera dla mnie wszystko. Myślę, że trzeba odwagi, żeby pozwolić sobie jako mężczyzna na łzy, bo społecznie widzi się to inaczej. Trzeba odwagi, żeby zadziałać wbrew stereotypom. I z punktu męskiego, i żeńskiego. Odwaga nie należy ani do mężczyzn, ani do kobiet, ona należy do świadomych ludzi gotowych zmieniać świat na lepsze dla nas wszystkich. Tyle że ja mogę to opisywać, bo jestem tutaj z perspektywy mężczyzny i cokolwiek teraz nie powiem, może przynależeć do męskiego. Tak myślę, że jakkolwiek byśmy nie szukali definicji i wzorów męskości, to i tak jest to czysto umowne i wynika z czasów w których żyjemy. Bardziej trafnym pytaniem zdaje się być: jakich mężczyzn potrzebuje współczesny świat? Według mnie na tyle odważnych, by kroczyć w prawdzie swego serca.

CZUŁY WOJOWNIK

Też mam taki zlepek, bo rezonuje mi w różne miejsca i staram się to ubrać w słowa w miarę w skrócie. Pierwsza rzecz, że nie wiem, czy my rozumiemy to samo w temacie czułego wojownika. Peaceful warrior, to hasło które dla mnie osobiście utożsamia się z tym tematem najbardziej, po polsku nie do końca wybrzmiewa treścią, jaką niesie. Pokojowy wojownik to mi się kojarzy bardziej z tapczanem, a ten peaceful warrior niesie jednak coś więcej. Tam jest ten spokój, do którego dążymy. A już ścieżka, jak do tego dążymy, jest czymś zupełnie innym. Nie chcę wypowiadać się na temat tego, czy są pokojowi czy czuli wojownicy w tym konflikcie na Wschodzie, bo wydaje mi się, że ta sytuacja do tego nie przynależy.

Co ciekawe, ja się uważam za takiego pokojowego wojownika. Od czternastego roku życia z przerwami miałem do czynienia z różnymi sztukami walki. Przez całe życie szukałem możliwości rozwijania siebie poprzez trening sztuk walki. Sztuk walki, nie sportów walki. Miałem do czynienia i z jednym, i z drugim. To są zupełnie dwie różne rzeczy. Mimo że trafiłem do ciekawej sekcji krav magi, to jednak moje doświadczenia doprowadziły mnie do zrozumienia tej różnicy. Hasłem nadrzędnym w krav madze jest „prostota, szybkość, skuteczność”. Bardzo konkretnym założeniem jest cel. Natomiast jak myślę o temacie buddyzmu, automatycznie pojawia mi się to, od czego cała przygoda ze sztukami walki się u mnie zaczęła, czyli od klasztoru Shaolin i jego legendarnych mnichów. Jakby nie było, są to mnisi, którzy wyznają ścieżkę buddyzmu i jednak trenują się na wojowników w sztuce walki poprzez trening kung-fu. Sam termin kung-fu oznacza „dążenie do doskonałości”. Wu shu – termin ten oznacza sztuki walki. Natomiast samo kung-fu odnosi się do energii wkładanej w doskonalenie siebie. Mogę na przykład szukać swojego kung-fu w gotowaniu. Temat wojownika, który dla mnie też jest formą czułego – nie tylko pokojowego – wojownika, jest pewną zmianą perspektywy. Bardzo często też wydaje mi się, że sztuki walki uprawia się po to, żeby nauczyć się, jak zrobić komuś krzywdę. Też tak kiedyś myślałem, dziś to dla mnie kompletna bzdura. Sztuki walki stwarzają warunki do tego, żeby poznać największego z możliwych wrogów, z jakim możemy się zmierzyć – tym, który jest w środku nas samych. Sam trening staje się tymi warunkami, tą przestrzenią, dzięki którym toczymy bitwy. Ale staczamy bitwy poprzez wzrastanie, poprzez rozumienie, poprzez samodoskonalenie, poprzez dążenie właśnie do nabierania mocy, ale niewykorzystywanie jej w formie przemocy. I dla mnie to są kompletnie dwie różne historie. Nabywam więc umiejętności nie po to, żeby czynić krzywdę innym, tylko dlatego, że sama ścieżka nabywania ich jest wyzwaniem, ciągłym stawianiem siebie w sytuacjach ekstremalnych, w sytuacjach wyzwania, w sytuacjach wytrzymałościowych, w sytuacjach sięgnięcia do największych lęków, do największych strachów, do zrozumienia, że krawędź mojej wytrzymałości wcale nie jest tu, gdzie mi się wydaje. Czyli to ciągłe dążenie do doskonałości i do poszerzania tej perspektywy jest niczym innym, jak treningiem nad sobą, nad tym, żeby dążyć do spokoju, do tego pokoju w środku. Wszystkie walki, które toczymy – istota tego wojownika – zmierzają do osiągnięcia pokoju. Tym, co się zadziewa w rozumieniu wojownika, który walczy, jest stereotypowe myślenie, że wojownik jest tym, który zwalcza, czyli wykorzystuje swoją siłę na zewnątrz. A dla tego, który toczy walkę, może to być walka wewnętrzna, intencją wtedy jest coś zupełnie innego. Dążenie do harmonii, balansu i do osiągnięcia spokoju, a tym samym pokoju dookoła. Żeby tym emanować – to, co wysyłasz, to zbierasz.

Tak się zastanawiam, chociaż właściwie to nie z poziomu głowy, ale bardziej z poziomu czucia i serca, i pewnie nie znajdę słów, przed jaką sytuacją są oni stawiani. Już wydawało się, że pięknie będzie, a teraz mamy taką sytuację, że cały naród, miliony ludzi i miliony młodych chłopców będzie wychowywanych bez wzorców, bez relacji z ojcem, z linią męską i tym wszystkim, co my staramy się naprawić ustawieniami i innymi formami zmienienia świata na możliwie lepszy. Mimo że jesteśmy kolejnym pokoleniem, w którym my żyjemy bez wojny, a dalej niesiemy traumy tamtych czasów. Oni będą w sytuacji, że to jest z ich życia i to też będą przekazywać dalej swoim dzieciom. Czy będzie mogła rozkwitać męskość – cokolwiek ona w ogóle znaczy po tej dzisiejszej rozmowie – w sytuacji, kiedy chłopcy będą wychowywani w osiemdziesięciu procentach przez kobiety, przy zachwianiu równowagi, jaką niesie wojna? Do czego to zmierza? Tak sobie myślę o tej równowadze i nie znajduję do końca słów, co mógłbym powiedzieć, oprócz tego, że czuję pewną troskę, że jest to wyczuwalne, że nie jestem w stanie przejść obok tego obojętnie. Też będziemy tego doświadczać. Dwa miliony kobiet i dzieci w naszym kraju też. Za chwilę poczujemy to w energii dużo szerzej. Myślę, że nas też to będzie dotyczyć. Że to duża odpowiedzialność do relacji i kontaktu z tymi chłopcami, którzy tutaj będą. Że to jest z kolei odpowiedzialność tej wspólnoty – plemienia, kręgu. Że nie ma znaczenia, czy to jest Ukraina, Polska czy jakkolwiek, tylko że prędzej czy później oni będą szukać tych wzorców. Ci chłopcy.

MACIEJ: To już niejednokrotnie było, a jednak ludzkość funkcjonuje. Chcę powiedzieć, że sytuacja wygląda źle, ale jest sytuacją do przejścia, bo w historii ludzkości niejednokrotnie takie były. Nie chcę tego oczywiście łagodzić, bo jest po prostu kiepską sytuacją, bardzo złą…

MICHAŁ: Moim zdaniem ludzkość nie funkcjonuje, to jest dysfunkcjonowanie. Tak, jak rodziny potrafią być dysfunkcyjne, tak ludzkość cały czas jest dla mnie na etapie dysfunkcyjności. To, że, kurwa, nie możemy zrobić kroku dalej, nie możemy w końcu skumać tego, że wojna nie jest żadnym rozwiązaniem, jest tylko tematem napychania kieszeni jednostek, to jest dysfunkcja naszego gatunku. Więc moim zdaniem to nie jest tak, że sobie, kurwa, radzi. To jest bardziej pytanie, kiedy wreszcie sobie, kurwa, zacznie radzić.

GALERIE