Wszyscy ludzie, których dane nam było spotkać w życiu,
którzy nas zafascynowali,
to tak naprawdę odszczepione fragmenty nas samych
- to obrazy wypartych przez nas treści psychicznych
zwracane nam przez naszych bliźnich.
Czytam dziś te słowa Carla Gustava Junga i zastanawiam się, kim są ci wszyscy ludzie, których spotykam na swej drodze podczas podróży. Dlaczego na jednych trafiam i zatrzymuję się z nimi na chwilę, a innych mijam bez spojrzenia czy mrugnięcia okiem. Co sprawia, że znajdujemy się z kimś w tej samej chwili i w tym samym czasie. Wiadomo przecież, że życie ludzkie zależy od ułamków sekund i każdego postawionego kroku. Od kuli, która trafi, od pociągu, który przyjeżdża za szybko, od rozlanego przez Anuszkę oleju.
Wreszcie, co sprawia, że niektórzy spotykają na swej drodze wielu, bo ciągle ciągnie ich w świat, a inni swoją najdłuższą podróż odbywają do sąsiedniej wsi i najlepiej czują się w domu.
Wierzę w koincydencje. Może dlatego, że po prostu lubię to słowo, a może z braku lepszej wiary chwytam namiastkę kosmicznego ładu, chcąc nadać znaczenia swojej drodze. Wierzę w te małe zdarzenia losu, które stają się kanwą do wielkich opowieści. W te drobne przypadki, które pozwalają pozszywać narrację. Ale wiem też, że nie byłyby one możliwe bez naszych decyzji i podjętych działań.
Dla fotografii potrafię udać się w daleką drogę. Wiedziona zdjęciem zobaczonym w przepastnym morzu instagramów wiedziałam, że Domu Gościnnego Diuka nie pominę. Dotarłam do niego późnym popołudniem, ale jeszcze przed zachodem słońca. Wiedziałam, że jest to najstarszy dom w Ammanie zaaranżowany na kawiarnię i enklawę dla skołatanych artystycznych dusz. Z czasem dowiedziałam się również, że Diuk Mukhaibeh ratuje stare rzeczy przed unicestwieniem przez historię, a jego dom służy za przystań dla wielu dzieł sztuki.
Weszłam. Kelner zaproponował herbatę, przekazał informacje o miejscu. W środku byłam tylko ja, jeszcze jeden zwiedzający i dwóch starszych mężczyzn siedzących w najlepszym miejscu - dokładnie tam, gdzie chciałam zrobić zdjęcie. Nie znajdując dla siebie lepszego stolika (a było przestronnie), zapytałam, czy mogę się przysiąść. Otrzymując herbatę, dostałam także informację, że to sam książę ze swoim gościem.
Zadziwiające, że jeszcze rano ostatnie półtora dinara wydałam na kawę w Cytadeli, bo już na nic więcej nie starczyło mi lokalnej waluty. Nie wiedząc jeszcze wówczas o zaproszeniu na kolację przez księcia, żartowałam na instagramie, że przynajmniej kawa podana jest po królewsku, na złotej tacy w osmańskim zdobnym tygielku. Nie ma innych znaczących chwil, niż właśnie takie.
Rozmowa z dukiem i jego gościem, anglikańskim duszpasterzem, potoczyła się tak, jak musiała. Wiem teraz już także, że dobrze planuję swoje podróże, nie planując ich nadto. Mogę wówczas odpowiedzieć na pytanie o plany w najpiękniejszy z możliwych sposobów: mam czas. I wyruszyć na kolejną przygodę.
- Dokąd jedziemy?
- Nigdy nie pytaj diuka, dokąd jedziemy.
Nie sądzę, bym przyjęła tę zasadę w swoim życiu, ale tego wieczora już więcej nie pytałam. Zastanawiam się tylko, jakie odszczepione fragmenty mnie samej, jakie obrazy wypartych przeze mnie treści psychicznych zwrócił mi ten bliźni, zapraszając do swojego domu pełnego dzieł sztuki, na koncert kwartetu smyczkowego i kolację ze swoimi przyjaciółmi.