Właściwie każdy mój tekst mógłby zaczynać się tak samo. Szłam sobie ulicą, kiedy zobaczyłam interesującego człowieka. Może gdyby to było bardziej intrygujące literacko zdanie, pokusiłabym się o stały początek. Niestety na taką frazę dopiero czekam. Tymczasem wracam do bohatera mojej krótkiej przechadzki po rodzimej Piotrkowskiej. Tak więc szłam i nagle zobaczyłam. Stał z uniesioną głową i ze swoimi oczami wpatrzonymi w oczy łódzkich kamienic. Spokojnie palił papierosa, kontemplując miasto. Tak, to miasto. Złe miasta. Chciałam z oddali zrobić zdjęcie, ale krótki obiektyw unicestwił mój zamiar. Minęłam go tak, jak mija się życie - jeśli w porę się nie zatrzymasz i nie podejmiesz próby, nie dostaniesz tego, czego byś sobie życzył. Po kilkudziesięciu krokach odwróciłam głowę. Stał dokładnie w tej samej pozycji. Podjęłam wyzwanie - podchodzę!
- Dzień dobry - mówię. Mężczyzna nie odpowiada. - Dzień dobry - nalegam - mówi pan po polsku? - nie wiem, skąd przychodzi mi do głowy taka treść powitalna, ale okazuje się skuteczna i znajdujemy wspólny język - powiedzmy, że dość dobrą polszczyznę.
- W tej kamienicy kręcona była scena, w której Moryc pożycza pieniądze... Większość filmów tutaj została nagrana. Vabank, Ziemia obiecana. Słyszała pani?
- Łódź budziła się - powinnam była odpowiedzieć, ale na taką ripostę nie było mnie wówczas stać. Nie przeszkodziło nam to zamienić jeszcze słów kilku o innych scenach, kamienicach, pałacach i ludziach naszej obiecanej ziemi.
- To co, spróbujemy podejść do jakiegoś kadru?
- Jak to było? - pyta, wyciągając papierosa i unosząc głowę do góry. Pozuje na tle kamienicy, w której Moryc pożycza pieniądze...
Na koniec wspólny papieros. Przy moim zapalniczka odmawia posłuszeństwa.
- Niech to! W takim momencie!
- Cóż, grunt to być zawsze przygotowanym.